Czerwiec. Matury się pokończyły, zaczął się okres zapisywania się na studia, zatem sezon na masowe obrabianie zdjęć legitymacyjnych celem wgrania do USOSa uważam za w pełni otwarty.
Trzy razy w życiu zdarzyło mi się studiować i z tego co widzę, jedna rzecz przez te ostatnie kilkanaście lat pozostaje niezmienna: próba wysłania do USOSa fotki legitymacyjnej to często droga przez mąkę (lub, parafrazując pewien stary skecz Stanisława Tyma, druga przez mąkę) i można ją przyrównać do próby pokonania polskiego systemu podatkowego bez pomocy pewnego zdolnego ekonomisty z Torunia (i nie, bynajmniej nie mam tu na myśli Tadeusza R. – ów pan ekonomista nazywa się Sławomir).
Bo wiecie, USOS jest jak socjalizm, stwarzający problemy nieznane nigdzie indziej. Na przykład takie jak na załączonym screenie, którego mam od jednej z dziewczyn, którym ostatnio obrabiałem zdjęcia do legitki.
Człowiek wyciska z siebie siódme poty, żeby fotka spełniała wymogi, dziesięć pierdyliardów razy sprawdza, czy wymiary są dobre, czy proporcje się zgadzają, czy twarz zajmuje odpowiednio dużą część zdjęcia, czy widać czubek głowy…
A tutaj takie coś… normalnie jak uderzenie z całej siły bejsbolem po oczach w ciemnym, zimnym, mrocznym zaułku, z demonicznym „ha, ha, haaa” słyszalnym w tle.
Doprawdy, więcej tych zer po przecinku już nie dało się natłuc… 🙂
Mając na uwadze to, że niektórzy z was nadal walczą z USOS-em, próbując wgrać do systemu fotkę legitymacyjną w nie wiadomo ilu wersjach, stwierdzam co następuje: wgrywanie zdjęcia to pierwszy etap „odsiewania” studentów. Następnym będzie pierwsza sesja egzaminacyjna…